czwartek, 15 sierpnia 2013

Wierzę, że pewnego dnia wstanę szczęśliwa i powiem "udało się".

Brak komentarzy:
Jest noc. Jest prawie pierwsza, albo już jest pierwsza a moja świadomość już lekko popadła w sen... Nie ważne. Od momentu kiedy pięć dni temu wróciłam z podróży, jestem przepełniona energią jakbym dziennie spożywała chyba z czterdzieści energetyków i właśnie dzisiejszego dnia doszłam do wniosku iż w ciągu tych kilku dni, (a było ich naprawdę nie wiele) zdążyłam zbudować wokół siebie przeogromny mur nie do złamania (przez jakiś czas). Nic nie jest w stanie zniszczyć mojej chęci do działania a dzisiejsze wydarzenia jeszcze bardziej mnie mobilizują! 

Otóż to, dzisiejszy (a raczej już wczorajszy) dzień spędziłam z koleżanką z którą znam się praktycznie od pieluchy. Byłyśmy na zdjęciach, pośmiałyśmy się, pożartowałyśmy, powspominałyśmy i porozmawiałyśmy o naprawdę błahych rzeczach. I szczerze mówiąc nie żałuję ani jednej minuty! 

Kiedy wróciłam do domu, wieczorem rozmawiałam z koleżanką mojej mamy która jest polonistką. Mama pochwaliła się że od kilku miesięcy piszę "jakieś tam" opowiadania, a ja dodałam iż może w przyszłości wydam książkę (jeżeli jaka by została przeze mnie stworzona) Natomiast P. Ewa poprosiła mnie bym przesłała jej próbkę mojej pracy co naturalnie zrobię, no bo jak? Z takiej szansy bym nie skorzystała? :) Jestem bardzo ciekawa jaka będzie jej opinia, od której zależy moje przyszłe pisanie.

Na chwilę obecną, piszę z czystą amatorką! Ale owszem, mam zamiar ruszyć z czymś poważnym a przy tym będzie potrzebna mi jej opinia. A jak! :) Nawet mam już pewne plany odnośnie tej nowej, "dorosłej" i "cudowno-fantastycznej" opowieści którą zamierzam najwcześniej w przyszłym roku zacząć pisać. Jestem ciekawa tego, czy mi się to uda i czy zdołam coś napisać do przyszłego końca roku xD

Uciekam do krainy marzeń. Kto wie, może mi się przyśni to jak będę podpisywać swoją książkę w tysiącach egzemplarzy? :D Hahaha :) 

DOBRANOC!
 

środa, 14 sierpnia 2013

Zawsze coś musi się skończyć by coś nowego się zaczęło.

Brak komentarzy:
W sobotę wróciłam z Włoch, i szczerze powiedziawszy z czystą ręką na sercu mogę powiedzieć jak było.
Nie mogę powiedzieć że ten wyjazd był najlepszym i najwspanialszym wyjazdem na jakim kiedykolwiek byłam, bo tak nie było.
Może zacznę od tego co mi nie pasowało, a uwierzcie mi nie była to jedyna rzecz.
Na wstępie, zacznę od tego iż w tym roku byłam pierwszy raz za granicą sama.

Po pierwsze:
Zakwaterowanie - Zazwyczaj jak co roku jeździłam na obozy, zaraz po tym jak przyjechaliśmy na miejsce, czekaliśmy góra 30 minut na zakwaterowanie. Tym razem było inaczej, może za granicą tak zawsze jest no nie ważne. Ale czekałam na pokój sześć i pół godziny! Nie było osoby która by nie pytała dlaczego tak długo to trwa. Kadra na początku mówiła że nawet nie wie ile pokoi jest ilu osobowych, później mówili żebyśmy byli cierpliwi ponieważ obsługa sprzątająca "czyści" nasze tymczasowe pokoje, a było ich około pięćdziesiąt.

Po drugie:
Pokój - Słysząc "Obsługa sprzątająca czyści wasze tymczasowe pokoje" miałam nadzieję iż pokój w którym miałam mieszkać będzie choć w najmniejszym stopniu przypominać te w których miałam okazję mieszkać na poprzednich obozach. Myślałam że będzie naprawdę idealnie skoro sprzątaczki potrzebowały czterech godzin na wysprzątanie naszych pokoi. No ale, kiedy weszłam z walizką do pokoju, nie ukrywajmy - załamałam się. Pokój był przeznaczony dla co najmniej czterech osób jak nie więcej, było pięć łóżek polowych, cztery stoliki nocne, mały stolik "al'a miniaturowe biurko", szafa - cztery szuflady dla pięciu osób i miejsce na siedem wieszaków. Łazienka była o wiele mniejsza, jednak była przestronna. Standardowo - umywalka, lustro, toaleta znajdująca się przy samym prysznicu i prysznic. To nie był prysznic w rodzaju że wejdziesz do kabiny, zasuniesz drzwiczki czy zasłonkę i się kąpiesz. Nie. To był odkryty prysznic, nie było kabiny, był na otwartej przestrzeni. Każdy kto wszedłby do pokoju, mógłby bez problemu otworzyć drzwi i zobaczyć cię nago. - Nie było zamka. Dziwił mnie, i innych fakt iż my - pięcioosobowy pokój ma tak mało przestrzeni, a na przykład na rogu chłopcy, którzy byli również w pięcioosobowym bądź w sześcioosobowym i mieli o wiele większy pokój, o jedną szafę więcej i większą łazienkę. Po za tym wszystko wyglądało tak samo.

I po trzecie:
Współlokatorka - Miałam okazję poznać w autokarze podczas podróży do Włoch na pozór sympatyczną dziewczynę i jej przyjaciółkę. Oby dwie były ode mnie młodsze, jednak o rok a druga o pięć lat. Na początku myślałam że ta młodsza tak naprawdę ma jakieś 17-18 lat, bo naprawdę na tyle wyglądała. No ale kiedy dostałyśmy pokoje, i minęło trochę czasu... Zaczęła działać mi na nerwach. Podczas obozu upiła się trzykrotnie a za trzecim razem została przyłapana na gorącym uczynku przez naszego wychowawcę. Już nie będę pogłębiać się w to jak to się stało, bo naprawdę nie chce po raz dwudziesty o tym opowiadać... Jednak ta dziewczyna zachowywała się naprawdę gorzej niż inne dziewczyny w jej wieku. No bo... Co za normalna jedenastolatka spożywa alkohol, pali i ćpa? Ja na przykład i moje koleżanki w jej wieku bawiłyśmy się pluszakami albo lalkami barbie. Przez prawie cały pobyt aż do siódmego dnia przymykałam oko na jej wszelkie wybryki, aż w końcu przesadziła i włączyła się u mnie aplikacja "lepiej trzymaj się ode mnie z daleka bo coś ci zrobię i raczej żebyś się bała." byłam na nią tak wściekła że aż miałam ochotę przyłożyć jej naprawdę mocno w tą jej pustą główkę... Zaczęłam odpowiadać na jej zaczepki, równie chamsko albo i jeszcze bardziej chamsko co ona i tak było aż do ostatniego dnia. No ale czego można się spodziewać po bogatych, zadufanych w sobie dzieciakach chodzących do prywatnych szkół? Oczywiście bez urazy dla tych którzy chodzą do nich, mówię o niektórych przypadkach.

To może teraz przejdźmy do tych bardziej przyjemnych rzeczy które naprawdę dobrze, a nawet bardzo dobrze wspominam. :)

Wycieczki:

Pierwsza z nich na jakiej byłam, zresztą, każdy na niej był - nocny wypad całego turnusu na miasto "do starego portu". To miejsce urzekło mnie najbardziej ze wszystkich miejsc w Cesenatico. Największą atrakcją całego miejsca były małe włoskie łódki na wodzie w samym centrum "środek" Po obu stronach były restauracje, sklepiki z pamiątkami, jedzeniem i innymi pierdółkami które każdy kupował, no... może nie każdy... Ale było ich sporo. Były tam też różne atrakcje, dużo ludzi grających na przeróżnych instrumentach, orkiestra, karuzele i inne. Oczywiście musiałam skosztować Cesenatowskich lodów które były najzwyczajniej w świecie przepyszne!

Kolejnym z nich była nowsza wersja starego portu. Jednak nowe miasto ani trochę nie przypominało tego starego. Przypominało ono normalną uliczkę na której były porozstawiane oświetlone namioty z przeróżnymi stoiskami. począwszy od jakichś pamiątek, po mydełka, rzeźby i inne urządzenia. Był tam również sklep spożywczy. Tam chyba najmniej czasu chciałam spędzać.

Następnie była grupowa wycieczka do Rzymu. Jedynym minusem całej wycieczki było to iż z Cesenatico do Rzymu było pięć, może sześć godzin drogi autokarem, chociaż do takich podróży nic zupełnie nie mam bo tak naprawdę - no nie ukrywajmy, uwielbiam długie jazdy. Mieliśmy zbiórkę o pierwszej czterdzieści w nocy przed budynkiem ośrodka. Okej, do teraz przejdźmy do wycieczki... Pierwsze co Pani kierownik nam zafundowała to była pierwsza dla mnie w moim całym życiu przejażdżka metrem. Dwa razu. Pokazała nam w pierwszej kolejności Koloseum, najstarsze ruiny, kościoły, bazyliki, odwiedziliśmy najsłynniejszą fontannę w całym Rzymie do której oczywiście wrzuciłam pieniążka z życzeniem "chcę przyjechać tu jeszcze kiedyś", następnie odwiedziliśmy McDonalds'a gdzie tradycyjnie wykupiłam Cappuccino i zrobiłam zdjęcie kubkowi. Szczerze mogę przyznać że kawa robiona w Rzymie całkowicie różni się od tej którą piję w Polsce. Oby dwie są pyszne, ale różnią się od siebie prawie wszystkim. Po małej przerwie w McDonalds'ie przyszedł czas na zwiedzenie kolejnych atrakcji turystycznych. Wstąpiliśmy do Watykanu. Cały wystrój placu Św. Piotra z pewnością nie tylko mnie urzekł. Byłam jednak z lekka przerażona wszystkimi procedurami panującymi tam. Całe przechodzenie, sprawdzanie czy nie masz niczego niebezpiecznego i czy masz odpowiedni strój. Zawsze mam takie szczęście że jeżeli przez jakieś czujniki przechodzę, zawsze musza zapikać. Bałam się o to i tym razem, jednak nic nie zabrzęczało, przeszłam na drugą stronę w całości i mogłam do woli w ciągu godziny obejść Bazylikę Św. Piotra. Dziwnie się czułam wchodząc do środka ze świadomością iż kilka lat temu właśnie tą drogą znosili trumnę z ciałem Jana Pawła II. Ale też czułam się naprawdę cudownie że mogłam tam być i zobaczyć wszystko na własne oczy, i tym razem - na żywo. Cały dzień jaki tam spędziłam był nie lada wyczynem - Było około pięćdziesiąt stopni a ja poczułam to dopiero wtedy kiedy wsiadłam z resztą grupy do autokaru zaraz po kolejnej przejażdżce metrem - pożegnalnej przejażdżce.

Cztery dni później odbyłam swoją podróż z niewielką grupą do San Marino. Miasto jak każde inne było na swój własny, wyjątkowy sposób urokliwy. Samo miasto, a raczej miasteczko znajdowało się na szczycie góry. Wszystko co w nim było, było miniaturowe. widoki z miejsca gdzie znajdował się Marinowski ratusz były naprawdę przepiękne. Zwiedziliśmy Katedrę której założycielem był sam Św. Marino, a następnie dostaliśmy dwie i pół godziny czasu wolnego na zwiedzenie uliczek i kupienie jakichś pamiątek. Tradycyjnie wraz z innymi uczestnikami zaraz po przyjeździe do miasta zatrzymaliśmy sie przy sklepie w którym produkowane są oryginalne alkohole. Zakupiłam czerwone wino mało słodkie i Malibu o smaku Mango. Zastanawiałam się też nad zakupieniem, oczywiście tak w formie żartu opakowania klusek w kształcie penisów "z całego świata" jak to przedstawił sprzedawca. Całe miasteczko jak wcześniej wspominałam, było naprawdę urokliwe a co najbardziej mnie zaskoczyło, to to że prawie każdy tam umiał język polski.

W dniu na który tak długo czekałam, a pogłębiając, w dniu kiedy mieliśmy wrócić już do Polski, na dziewięć godzin zatrzymaliśmy się w Wenecji. Przepłynęliśmy promem prosto do Wenecji i zaczęliśmy zwiedzanie poszczególnych miejsc, których było wyraźnie zbyt mało. Pani która jak dla mnie i nie tylko dla mnie, wydawała się nie być normalna postanowiła zrobić zbiórkę w najbardziej ruchliwej uliczce, która wyglądała w sumie tak samo jak inne, no może miała małe różnice... Ale przy tak wielu ludzi obecnych w tamtym miejscu, gdyby nie mój opiekun na pewno bym się zgubiła i nie zauważyła że to akurat w tym miejscu mieliśmy zbiórkę. Zwiedziliśmy park który słynął od tego że każdy może usiąść na ławce i po prostu zasnąć, spróbowałam weneckich lodów które były tak samo przepyszne jak te w Cesenatico. Około dwudziestej pierwszej trzydzieści wracaliśmy promem do parkingu gdzie odpoczywali nasi kierowcy. Tak nawiasem, Wenecja nocą jest zupełnie innym i jeszcze piękniejszym miastem jakie kiedykolwiek widziałam! I znów byliśmy w dalszej podróży do Austrii, Czech i Polski...

Podsumowując:
Zważywszy na karygodne i skandaliczne zachowanie TEJ współlokatorki, do domu wróciłam cała stęskniona za Mamą, siostrą i innymi. Wróciłam z pewnością iż mam dosyć dużo siły na kolejne dziesięć miesięcy z Mamą pod jednym dachem, podkreślę... Wolę kaprysy mamy, niż tą smarkulę... Mimo niemiłych sytuacji, jestem BARDZO zadowolona z całego obozu, nie jeden raz płakałam z koleżankami przed wejściem do autokaru w Cesenatico i w Katowicach gdzie wysiadły prawie wszystkie moje koleżanki. Tam gdzie ja wysiadałam w sumie i też płakałam kiedy żegnałam się z Koleżanką która jako jedyna z moich naprawdę ulubionych dziewczyn na obozie jechała do Warszawy a z niej do Radomia...
Wróciłam do domu zadowolona, wypoczęta, opalona (nawet bardzo), i szczęśliwa i jak na dzień dzisiejszy moja głowa jest silna, pełna energii i poczucia humoru. Po to właśnie jechałam tam! Żeby wrócić odświeżona, odmieniona, z nowymi postanowieniami, celami i nastawieniami do różnych rzeczy/osób.

Z jakimi celami i postanowieniami wróciłam? Otóż to! Każdy ma jakieś marzenia i chce je spełnić, ja mam jedno i ustawiłam sobie je za cel na najbliższe miesiące! Od kilku dobrych lat, czterech może pięciu moją pasją jest fotografia. W przyszłym roku szkolnym chcę iść do techników fotograficznego bądź do liceum z profilem fotograficznym. I jeżeli dobrze pójdzie mi na testach (o co wręcz się modlę) będę mogła się do niej zapisać a przed tym będę musiała (obowiązkowo) zakupić sobie lustrzankę o której w sumie marzę od dobrych dwóch-trzech lat. I uda mi się, wierze w to! Od dnia powrotu z Włoch zaczęłam zbierać pieniążki, a fakt iż wróciłam z jeszcze niewykorzystanymi euro do domu, jeszcze bardziej mnie motywuje!

Tak, wiem, rozpisałam się w Uj, ale właśnie po to tu założyłam konto, żeby dzielić się z kimkolwiek swoim szczęściem, radością, smutkiem i żalem. Dodaję posta z końcową niespodzianką!


PHOTOS!


















ROMA 








SAN MARINO 
























  VENEZIA